Kategorie
O pracy psychoterapeuty

Jak dobrze (?) jest być terapeutą… kilka refleksji o sytuacji zawodowej psychoterapeuty

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że tekst powstał głównie nie po to, aby wyrzucić z siebie pewne frustracje czy rozczarowania, ale raczej dlatego, że chciałbym, aby każdy, kto zaczyna myśleć o szkoleniu w kierunku psychoterapeuty, znał realia pracy w tym zawodzie. Opieram się tutaj bardziej na doświadczeniu i historiach innych osób. Sam jestem zadowolony z tego ile pracuję, jak pracuję, jak wygląda mój tydzień pracy. Ale wiem, że to raczej odstępstwo od normy niż reguła dla osób, które rozpoczynały pracę w ostatnich latach w tym zawodzie.

Kojarzycie tego typu memy, które latały kilka lat temu po sieci?

Formuła tego memu dobrze pasuje do opisu sytuacji zawodowej psychoterapeuty – tak sobie wczoraj przez moment pomyślałem. Dlaczego?

Kiedy Twoi znajomi czy rodzina myślą o pracy psychoterapeuty, zauważają pewnie w pierwszej kolejności takie elementy jak:

  • wysoka stawka godzinowa,
  • w społeczeństwie coraz mocniej mówi się o dbaniu o siebie, coraz więcej osób zgłasza też problemy natury psychicznej… mówi się o tym, że do terapeutów są duże kolejki,
  • relatywnie krótkie godziny pracy (kiedy kilka lat temu rozpoczynałem szkolenie, to nie raz słyszałem od różnych terapeutów, że oni mogą pracować maksymalnie 5 godzin dziennie).

Jak to wygląda w praktyce, kiedy zaczyna się pracę w tym zawodzie?

Co do stawki godzinowej, tutaj sytuacja jest dość złożona. Z jednej strony nie ma co zaprzeczać temu, że osoba, która zaczyna pracować w ośrodku, w którym nie brakuje pacjentów, już na starcie w tym zawodzie może zarabiać relatywnie niezłe pieniądze. Z drugiej strony te relatywnie niezłe pieniądze na starcie później okazują się 70-80% kwoty, jaką dany terapeuta może zarabiać nawet z kilkuletnim doświadczeniem. W innych zawodach często start jest dużo bardziej frustrujący, ale po kilku latach specjalista wie, że było warto.

Nie… czekaj… tak naprawdę o starcie pracy nie powinniśmy myśleć w momencie rozpoczęcia zarabiania. A tutaj sytuacja robi się bardziej złożona. Nie chcę absolutnie krytykować zasadności wolontariatów czy bezpłatnych staży w ramach rozwoju terapeuty (bo jest w tym bardzo dużo sensu), jednak z perspektywy opisywania plusów i minusów tej profesji można napisać, że start w sumie nie jest wcale taki kolorowy. A takiego uproszczenia sam chciałem użyć dopiero co…

Grunt, że terapeuta nie musi się martwić o pracę, bo przecież coraz więcej osób potrzebuje wsparcia. To chyba jeden z większych mitów. Albo może obserwacja, która była zasadna kilka lat temu. Albo jest wciąż trafna dla wielu mniejszych miejscowości czy miast. Ja, mając doświadczenie z perspektywy pracy w Warszawie, mam inne odczucia.

Czy popyt przekracza już podaż?

To, czy popyt na usługi psychoterapeutów rośnie, pokazałem w tym tekście. W skrócie: na podstawie danych z Google Trends wygląda, że popyt na psychoterapię stopniowo rośnie, ale w skali całego kraju. Jeśli patrzymy stricte na Warszawę, tutaj raczej jest stabilizacja.

Kiedy wchodzę na grupy, gdzie pacjenci poszukują terapeutów, ten widok mnie przeraża. Pojedyncze zapytania generują bardzo długie listy ofert. Nie wygląda to dobrze. Swoje usługi oferują osoby niezależnie od kompetencji – i myślę, że, jak bardzo to nie wkurza, to z drugiej strony, pochylając się nad sytuacją zawodową tych osób, możemy wyobrazić sobie, jak w dużej frustracji są.

Niby podobnie to wygląda na innych grupach. Dajmy na to, jeśli ktoś szuka wsparcia social media managera, to też pod swoim postem może dostać kilkanaście czy kilkadziesiąt zgłoszeń. I jest to przerażające, że to wygląda podobnie i tu, i tam.

Dlaczego? Z całym szacunkiem dla pracy social media managerów, ale z racji tego, że jest to wciąż świeża dziedzina, mocno rozwijająca się, a jednocześnie relatywnie wymagająca zdobycia niewielkiej wiedzy i doświadczenia, to pozwala ona przez niski próg wejścia dość szybko generować zarobki na wysokim poziomie. Realia takie, że freelancerem, dajmy na to w kategorii płatnych kampanii w mediach społecznościowych, można zostać po kilkunastu, 20-30 godzinach szkoleń, własnych testów narzędzi itp. Zaznaczę tu raz jeszcze: nie twierdzę, że takie przygotowanie daje realne podstawy do bycia dobrym social media managerem, raczej chodzi mi o to, że na bazie takiego szkolenia wiele osób zaczyna oferować swoje usługi, czując, że są dobrze przygotowani do tej pracy.

Dlaczego jest to przerażające w kontekście sytuacji zawodowej psychoterapeutów?

Te kilkadziesiąt godzin w sytuacji psychoterapeuty to właściwie kropla w morzu. Na dobrą sprawę często na rekrutację do szkoły psychoterapii trzeba poświęcić tyle czasu (tak wyglądają realia rekrutacji do Laboratorium Psychoedukacji, gdzie przed dostaniem się do szkoły trzeba m.in. wziąć udział w wyjazdowej grupie treningu interpersonalnego + odbyć 4 zjazdy szkoleniowe/egzaminacyjne w ramach Semestru Zerowego). A potem dziesiątki, setki godzin w szkole… na stażu… na superwizjach… na lekturze książek… na dodatkowych szkoleniach. I po kilku latach lądujemy w sytuacji, jak ci początkujący social media managerowie (oczywiście robię tu dużo uproszczeń: chodzi mi o to, jak to wygląda z perspektywy grup na Facebooku, gdzie trwa walka o klienta). Oczywiście jest to kolejne uproszczenie: nie każdy ląduje w takiej sytuacji, ja na szczęście za sprawą choćby wielu lat spędzonych w digital marketingu jestem w stanie lepiej zadbać o swoją pozycję – ale wciąż nie jest to łatwe i komfortowe.

Ale chociaż relatywnie krótko pracujemy jako terapeuci… I tak, i nie. Są osoby, które mają ułożony grafik w tygodniu tak, że pracują maksymalnie 20 godzin, jednocześnie zarabiając we własnym gabinecie dobre pieniądze. Ale to raczej opisuje sytuację zawodową terapeutów z dużym stażem niż sytuację osób wchodzących na ten rynek.

Osoby wchodzące na ten rynek też może niewiele pracują, ale wynika to często z dużych okienek w ciągu dnia, pacjentów w ostatnim momencie odwołujących pierwsze wizyty, konieczności poświęcenia wolnych wieczorów (bo wtedy jest największy popyt i zainteresowanie na te godziny – trochę się to zmieniło po pandemii, ale nie aż tak, jak się to potocznie widzi). Do tego dochodzą staże, superwizje, konieczność podjęcia drugiej pracy.

Czasem słyszę: wszystko to kwestia wyrobienia sobie marki, nazwiska. Tylko jak wyrabiać sobie markę w tym świecie, kiedy mamy ograniczenia dotyczące pokazywania się i odsłaniania się klientom/pacjentom? I to w sytuacji, kiedy wielu terapeutów z większym doświadczeniem podchodzi wręcz z pogardą do tematu reklamy czy marketingu? Psychoterapia to nie jest “usługa”, którą polecimy znajomym, jak każdą inną. Nie każdy chce powiedzieć, że chodził do psychoterapeuty. Nie każdy chce się “dzielić” swoim terapeutą. Plus istnieją etyczne ograniczenia: terapeuta nie może pracować z bliskimi osobami z rodziny czy nawet z bliskimi znajomymi swojego obecnego lub byłego pacjenta.

Pojawia się pytanie: co dalej? Myśląc o sytuacji zawodowej terapeuty, to wszystko wygląda tak, że jest to praca, która bardzo szybko może zaowocować wypaleniem zawodowym. I nie tylko dlatego, że terapeuci mają pęd do nauki czy ciągłego bycia zajętym. Głównie z powodów powyżej opisanych uwarunkowań rynkowych.

Dlatego nie zdziwiło (no dobra… jednak zdziwiło) mnie, kiedy kilka tygodni temu w odpowiedzi na pytanie na jednej z grup „co byś zmienił na początku swojego startu w pracy terapeuty”, część osób odpowiedziała, że by wybrała inny zawód. I to jest smutna puenta.

Uważam, że jest to piękna praca, dająca dużo więcej poczucia sensu niż żaden inny zawód… ale jeśli jest tak, że jako terapeuci używamy w swojej pracy siebie jako narzędzi, to niestety wygląda to tak, że sytuacja zawodowa na rynku wygląda raczej tak, że korzystamy z narzędzi, które leżą na ulicy jak te narzędzia przy stacjach rowerowych – gdzie każdy może za darmo nas użyć, i co chwila jest to ktoś inny, niż z narzędzi eksperta pracującego w swoim zakładzie, który dba o naoliwienie i wyczyszczenie przyborów pracy po każdym dniu pracy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *